niedziela, 19 lutego 2017

14

¦Alvaro¦
Wracam do domu, gdyż zapomniałem zabrać prezentu dla kumpla na urodziny. Parkuję na podjeździe i kieruję się do domu. Przerażona Savannah wpada na mnie.
- Alvaro!? - wydaje okrzyk zdziwienia.
- Sav? Coś się stało? - pytam łagodnie, ale ona rzuca się biegiem.
Wołam za nią jeszcze przez chwilę, aż znika mi z pola widzenia. Wchodzę do domu i widzę Alexa leżącego na podłodze w kałuży krwi. Co prawda, zawsze chciałem jego śmierci, bo zawsze był ten lepszy i wszystko mi odbierał, jednak teraz jest inaczej. Padam na kolana i potrząsam nim delikatnie. Jest nieprzytomny, ale oddycha. Jedno dobre. Dzwonię po pogotowie, a w czasie nim przyjadą próbuję zatamować krew z jego rany na brzuchu. Co za kretyn mógł coś takiego zrobić?

Pół godziny później siedzę na korytarzu i czekam na wiadomość od lekarza. Musieli go operować, ponieważ pod naciskiem metalu uszkodzone zostały jakieś narządy wewnętrzne. Więcej szczegółów nie znam.
- Pan jest jego bratem? - doktor w końcu wychodzi do mnie.
- Tak. Alvaro Flagstad. - ściskam jego dłoń. - Co z Alexem? - pytam.
- Przywieźliśmy go na salę obserwacji. Może pan do niego iść. - informuje mnie. - Tylko jeszcze jedna ważna rzecz. Niech się nie rusza zbyt wiele i uważa na szwy. - dodaję i odchodzi.
Ruszam do odpowiedniej sali i podchodzę do łóżka, na którym leży mój brat. Ma zamknięte oczy, pewnie jeszcze działa narkoza. Siadam obok i chwytam jego dłoń. Może i często się kłócimy lub robimy sobie na złość, jednak zawsze będziemy braćmi.
- Alvaro? - Alex otwiera oczy i spogląda na mnie. - Podasz mi wody?
- Pewnie. - biorę szklankę wody ze słomką, pozostawioną przez pielęgniarkę i przysuwam od niego. Brat bierze kilka łyków i dziękuje z uśmiechem. - Jak się czujesz? - pytam z troską.
- Już lepiej. A co właściwie się stało? - patrzy na mnie z ciekawością w oczach.
- Zostałeś zraniony w pasie nożycami ogrodowymi, ale spokojnie, lekarze już się Tobą zajęli. Raz dwa i wrócisz do zdrowia. Masz tylko kilka szwów i dietę, ale raczej blizna nie będzie zbyt widoczna. - mówię, cały czas trzymając jego dłoń.
- Dziękuję, że jesteś. - uśmiecha się do mnie i ściska mocniej moją dłoń. - Dzwoniłeś już do mamy?
- Tak. Martwi się o Ciebie, jutro przyjedzie z ojcem. Hannah też będzie. - odpieram.
- Aha... - mruczy pod nosem. - Wiesz ile tu zostanę?
- Chyba z trzy dni. Straciłeś dużo krwi. Już trochę dla Ciebie oddałem. - wskazuję na plaster na ręce.
- Dziękuję. Może i jesteś okropnym bratem i chcesz mi zabrać Savannah, ale i tak Cię kocham. - śmieje się pod nosem.
Dobrze, że nie jest na mnie zły za ten wybryk z porwaniem ukochanej.
- Idę kupić Ci coś do zjedzenia, bo do kolacji jeszcze długo. - wstaję w krzesła i schodzę do baru szpitalnego. Zamawiam bratu kawałek szarlotki, bo w domu zawsze ją lubił i wracam do niego. Jest w pewien sposób chory, więc mu się coś od życia należy, a bynajmniej ciasto.

1 komentarz:

  1. Walnęłam ze sposobu myślenia Alvaro! Ale prawda - kochany brat.
    Pozdrawiam i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń