¦Alvaro¦
Wracam do domu, gdyż zapomniałem zabrać
prezentu dla kumpla na urodziny. Parkuję na podjeździe i kieruję się do domu.
Przerażona Savannah wpada na mnie.
- Alvaro!? - wydaje okrzyk zdziwienia.
- Sav? Coś się stało? - pytam łagodnie,
ale ona rzuca się biegiem.
Wołam za nią jeszcze przez chwilę, aż
znika mi z pola widzenia. Wchodzę do domu i widzę Alexa leżącego na podłodze w
kałuży krwi. Co prawda, zawsze chciałem jego śmierci, bo zawsze był ten lepszy
i wszystko mi odbierał, jednak teraz jest inaczej. Padam na kolana i potrząsam
nim delikatnie. Jest nieprzytomny, ale oddycha. Jedno dobre. Dzwonię po
pogotowie, a w czasie nim przyjadą próbuję zatamować krew z jego rany na
brzuchu. Co za kretyn mógł coś takiego zrobić?
Pół godziny później siedzę na korytarzu i
czekam na wiadomość od lekarza. Musieli go operować, ponieważ pod naciskiem
metalu uszkodzone zostały jakieś narządy wewnętrzne. Więcej szczegółów nie
znam.
- Pan jest jego bratem? - doktor w końcu
wychodzi do mnie.
- Tak. Alvaro Flagstad. - ściskam jego
dłoń. - Co z Alexem? - pytam.
- Przywieźliśmy go na salę obserwacji.
Może pan do niego iść. - informuje mnie. - Tylko jeszcze jedna ważna rzecz.
Niech się nie rusza zbyt wiele i uważa na szwy. - dodaję i odchodzi.
Ruszam do odpowiedniej sali i podchodzę
do łóżka, na którym leży mój brat. Ma zamknięte oczy, pewnie jeszcze działa
narkoza. Siadam obok i chwytam jego dłoń. Może i często się kłócimy lub robimy
sobie na złość, jednak zawsze będziemy braćmi.
- Alvaro? - Alex otwiera oczy i spogląda
na mnie. - Podasz mi wody?
- Pewnie. - biorę szklankę wody ze
słomką, pozostawioną przez pielęgniarkę i przysuwam od niego. Brat bierze kilka
łyków i dziękuje z uśmiechem. - Jak się czujesz? - pytam z troską.
- Już lepiej. A co właściwie się stało? -
patrzy na mnie z ciekawością w oczach.
- Zostałeś zraniony w pasie nożycami
ogrodowymi, ale spokojnie, lekarze już się Tobą zajęli. Raz dwa i wrócisz do
zdrowia. Masz tylko kilka szwów i dietę, ale raczej blizna nie będzie zbyt
widoczna. - mówię, cały czas trzymając jego dłoń.
- Dziękuję, że jesteś. - uśmiecha się do
mnie i ściska mocniej moją dłoń. - Dzwoniłeś już do mamy?
- Tak. Martwi się o Ciebie, jutro
przyjedzie z ojcem. Hannah też będzie. - odpieram.
- Aha... - mruczy pod nosem. - Wiesz ile
tu zostanę?
- Chyba z trzy dni. Straciłeś dużo krwi.
Już trochę dla Ciebie oddałem. - wskazuję na plaster na ręce.
- Dziękuję. Może i jesteś okropnym bratem
i chcesz mi zabrać Savannah, ale i tak Cię kocham. - śmieje się pod nosem.
Dobrze, że nie jest na mnie zły za ten
wybryk z porwaniem ukochanej.
- Idę kupić Ci coś do zjedzenia, bo do
kolacji jeszcze długo. - wstaję w krzesła i schodzę do baru szpitalnego.
Zamawiam bratu kawałek szarlotki, bo w domu zawsze ją lubił i wracam do niego.
Jest w pewien sposób chory, więc mu się coś od życia należy, a bynajmniej
ciasto.
Walnęłam ze sposobu myślenia Alvaro! Ale prawda - kochany brat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na next.